sobota, 26 grudnia 2009
Uwierzyłem w niego. Poczułem go.
oglądając na ekranie nieba całą przeszłość mego życia.
Po każdym z minionych dni zostawały na piasku
dwa ślady mój i Pana.
Czasem jednak widziałem tylko jeden ślad
odciśnięty w najcięższych dniach mego życia.
I rzekłem:
„Panie postanowiłem iść zawsze z Tobą
przyrzekłeś być zawsze ze mną;
czemu zatem zostawiłeś mnie samego
wtedy, gdy mi było tak ciężko?”
Odrzekł Pan:
„Wiesz synu, że Cię kocham
i nigdy Cię nie opuściłem.
W te dni, gdy widziałeś jeden tylko ślad
ja niosłem Ciebie na moich ramionach.”
czwartek, 24 grudnia 2009
Życzenia
Przeżycia kolejnych Narodzin Chrystusa w miłej, rodzinnej atmosferze, niech nowonarodzony Jezus Wam błogosławi i sprawia, że będziecie pamiętać o nim każdego dnia, nie tylko w potrzebie, ale przede wszystkim wtedy, kiedy krzyż unieść najciężej.
Zróbmy dla Niego miejsce, w czystych ludzkich sercach i pamiętajmy co jest w życiu najważniejsze!
Wesołych Świąt!
wtorek, 22 grudnia 2009
Czas na przemyślenia..
poniedziałek, 21 grudnia 2009
Prostujcie ścieżki Panu!
Okres adwentu był i jeszcze przez moment jest czasem, w którym byliśmy lepsi dla Boga, dla innych i dla samych siebie.
Za to Boże Narodzenie to dobry moment, aby przez narodzonego Chrystusa stać się lepszymi na stałe, w ogóle, no przynajmniej do następnych Świąt. Warto o tym pomyśleć. Na prawdę warto! I życzę tego każdemu, kto tylko podejmie się tego wyzwania.
sobota, 21 listopada 2009
Państwo opiekuńcze z gazrurką w tle.
Polityka prorodzinna, i ogólnie „opiekuńczość” państwa to chwyt reklamowy i woda na kręcący się młyn piaru. Chwyt niezwykle skuteczny, bo wszyscy lubimy prezenty, każdy chce dostać coś za darmo. Tylko, że nie ma nic za darmo. Za tę pomoc, za dopłaty do kredytów, już dawno zapłaciliśmy, z własnej kieszeni i z lichwiarskim procentem. Państwo żeby coś dać, najpierw musi zabrać. I zabiera, w postaci wszelkiego rodzaju podatków, opłat skarbowych, obowiązkowych ubezpieczeń społecznych, składek emerytalnych, itd.
Opiekuńcze państwo przypomina człowieka inkasującego ode mnie sto złotych argumentując za pomocą gazrurki ważkość celu, na który moje pieniądze zostaną przeznaczone. A po wszystkim łaskawie wręcza mi pięćdziesiąt złotych abym nie padł z głodu, żądając w zamian wdzięczności za ów wspaniałomyślny gest. Dokładnie ten sam mechanizm stosują państwa szczycące się swoją opiekuńczością w stosunku do obywateli. Najpierw wymuszają wysokie podatki, a później rozdają je w ramach dopłat i ulg, tylko że zamiast gazrurką posługują się znacznie skuteczniejszym narzędziem, jakim jest ordynacja podatkowa i prawo karno skarbowe. Efekt ten sam.
A czy nie prościej i wygodniej (zarówno dla samego państwa jak i jego obywateli) byłoby nie brać całych stu złotych, tylko pięćdziesiąt? Ileż kłopotu takie podejście zaoszczędziłoby mnie (nie musiałbym pisać podań, próśb, dodawać załączników i innej makulatury) jak i państwu (nie musiałoby przerabiać tejże makulatury). W dodatku z takiego podejścia do sprawy wynika również oszczędność – nie trzeba inwestować w gazrurkę.
Niestety, jest też druga strona medalu. Państwo tylko pozornie troszczy się o swoich obywateli, tak naprawdę jego „opiekuńczość” napędza interes różnej maści przedsiębiorców, w dodatku nie tych najmniejszych, ale korporacji. Wspomniany przeze mnie na początku program „rodzina na swoim” miast pomagać rodzinie usamodzielnić się i zdobyć własne lokum mnoży zysk deweloperom i bankom, de facto uzależniając od nich tych, którzy z programu skorzystali. Mieszkanie zakupione za jego pomocą tylko pozornie należy do kupującego, realnie zaś (jako gwarancja spłaty) należy do banku udzielającego kredytu. Człowiek staje się niewolnikiem systemu, uzależnionym od jego pseudopomocowych działań.
Państwo opiekuńcze okrada swoich obywateli nie tylko z pieniędzy, ale głównie z niezależności, pozbawia instynktu przetrwania zamiast niego oferując wszechobecny „socjal”. Obudźmy się, bo za kilka pokoleń będziemy tylko trybikami w maszynie, pracującymi za miskę zupy i kąt do spania. I jeszcze będziemy za to wdzięczni.
czwartek, 19 listopada 2009
O demoralizującej rybie i wędce, która życie ratuje.
Po przeczytaniu tych słów zapewne wielu spośród czytelników stwierdzi, że jestem nieczułym egoistą myślącym tylko o sobie, którego perspektywa kończy się na czubku własnego nosa. Bo kogóż nie wzrusza głodne dziecko? Wszyscy w pierwszym odruchu łapiemy się za portfele chcąc wysupłać z nich kwotę w celu napełnienia jego pustego brzuszka. Właśnie, za portfele, choć powinniśmy złapać się za serce i rozum.
Organizacje humanitarne każdego roku pompują w głodujące rejony świata tysiące ton żywności gotowej do spożycia, podanej niemalże na talerzu jak w dobrej restauracji. W wyciągnięte ręce wprost z ciężarówek rozrzucane są worki z mąką, ryżem, bochenki chleba, kukurydza, i inne produkty. Wszystko to zostaje zjedzone, obdarowani przez jakiś czas cieszą się sytością, a potem... znowu głodują, dopóki nie przyjedzie następny transport do którego pobiegną z wyciągniętymi rękami. W międzyczasie odwiedzi ich fotoreporter i zrobi parę wzruszających fotografii, dzięki którym na konta organizacji wpłyną pieniądze, te zakupią żywność i... kółko się zamyka.
Dajemy ludziom rybę a powinniśmy wędkę. A przecież wystarczyłoby razem z transportem wysłać kilku ekspertów, którzy nauczyliby głodujących uprawiać ziemię, hodować bydło, kopać studnie i wytwarzać podstawowe przedmioty codziennego użytku. Kolejny transport byłby zapewne niepotrzebny.
I właśnie o to rozbija się cała akcja z wędką. Organizacje zbierają pieniądze, za które kupują żywność, zarabia na tym producent tejże. Zarobek jest stały, bo i żywność jest potrzebna stale. Producent wędki zarobiłby tylko raz, jaki w tym interes? Bo cała pomoc humanitarna to biznes, który kręci się dzięki demoralizacji. Głodująca ludność Afryki była od lat przyzwyczajana do brania, nikt nie nauczył jej pracować, dawać coś z siebie. Nie nauczył, bo to jest nieopłacalne. Gdyby ci ludzie nagle stali się samowystarczalni mechanizm pomocy humanitarnej stanąłby i przestał generować zyski. Organizacje stałyby się niepotrzebne, a ich zarządy zostałyby zmuszone do poszukiwania innej pracy. A kto chciałby porzucić ciepłą posadkę, która w dodatku niesie za sobą społeczną nobilitację do roli altruisty i zbawcy świata? Przedsiębiorcy też nie są tym zainteresowani, bo przecież mogą pozbyć się nadwyżek produkcji i w dodatku nieźle zarobić. Altruizm altruizmem, ale powinien być przede wszystkim podparty solidną porcją wynalazku Fenicjan.
Chyba najwyższy czas przerwać ten zaklęty krąg „pomocy”? Przestańmy wciąż wysyłać głodnym rybę, która przyzwyczajając do „nicnierobienia” odzwyczaja od pracy i demoralizuje, podczas gdy wędka służy jedynie do bogacenia się tym, którzy i tak już mają wystarczająco dużo.
piątek, 6 listopada 2009
Ludzie nie żyją i o tym nie wiedzą.
niedziela, 18 października 2009
Chrystus swoje, Kościół swoje - każdy sobie rzepkę skrobie
Takiej pomocy potrzebowałem ja. Kawałka podłogi, na której mógłbym za tydzień przenocować. Zwróciłem się z tą prośbą do Karmelitów Bosych. Odpowiedź jaką usłyszałem brzmiała: "nie prowadzimy takiej działalności, przykro mi" - nie ukrywam, że było to dla mnie zdziwieniem, w końcu Jezus powtarzał, abyśmy przyszli do niego i jego uczniów jeśli potrzebujemy pomocy. Tak też powiedziałem ojcu przełożonemu. W związku z tym usłyszałem, że "Jezus nie dał nam na to funduszy, z resztą Jezus żył 2000 lat temu". Tak więc moje pytanie brzmi: po 2000 lat nauka Jezusa się przedawniła? Już nie obowiązuje wzajemna miłość i pomoc? A gdzie dobroć serca?
"Jeśli ktoś Was poprosi o płaszcz - oddaj mu i szatę", "rozdaj swój majątek ubogim i pójdź za mną" - to sztandarowe hasła nauki Chrystusa, szkoda, że nie znajdują uznania w dzisiejszym świecie, nawet u tych, którzy rzekomo nazywają się jego uczniami. Szkoda tylko, że Jezus poświecił swoje ciało i ludzkie życie, wycierpiał w imię ideologii, która nie odnajduje uznania także w instytucji, którą założył. Kolejny przypadek jaki mnie na tej płaszczyźnie spotyka. Jestem zawiedziony i zszokowany. Chrystus swoje, Kościół swoje - każdy sobie rzepkę skrobie.
wtorek, 13 października 2009
Uwierzę, jeśli zobaczę?
poniedziałek, 12 października 2009
Rodzina w XXI wieku, a Kościół
Błogosławieni jesteście.. albo i nie.
Czy kiedykolwiek powiedziałeś mu co myślisz?
Czy kiedykolwiek wypowiedziałeś przed nim pragnienia Twojego serca?
Wierzyć to nie znaczy paplać modlitwy - regułki nakazane przez religię. Wierzyć to nie znaczy także co niedziela chodzić do kościoła. Wierzyć to nie znaczy kropka w kropkę wypełniać nakazy i zakazy religijne. Najlepsza modlitwa to kłótnia z Bogiem - wyrazisz wszystkie swoje uczucia i rozwiążesz trapiące Cie problemy. Uważaj! To naprawdę działa..
Wierzyć to znaczy uznać za prawdę to czemu przeczy rozum, a co wypływa z miłości. Czy kogoś kto nie chodzi do kościoła, nie spowiada się przed trybunałem ludzkim, a wypełnia słowa Boskiego prawa nazwiecie niewiernym? Tak samo kogoś kto dla miłości ofiaruje całego siebie. Swoje serce, umysł, pragnienia, marzenia podporządkuje osobie, którą kocha, a sam mówi o sobie, że jest ateistą - nazwiecie go nie wierzącym? Pewnie, część z was, tak.
Ja wam, z kolei mówi, że Bóg jest miłością. Miłością bezwarunkową. Miłością prawdziwą, szczerą. Zaufaniem i pragnieniem szczęścia. Bogactwa. Pełni oceanu możliwości. Chlebem!
Zauważcie, że "ludźmi Boga" nie są prawi i sprawiedliwi. Nie są także wierzący i praktykujący. Zwykle są to przestępcy, mordercy, grzesznicy, faryzeusze. "Nie przyszedłem powoływać sprawiedliwych, lecz grzeszników" - powiedział Jezus. Tak samo lekarz nie leczy zdrowych tylko tym, którym coś dolega. Tak jak Paweł z Tarsu.. nawrócony przestępca z ADHD.
Jakim więc prawem kościół odrzuca rozwodników czy osoby, które poddały się aborcji? Odrzuca w sensie sakramentalnym rzecz jasna. Skoro pragną się zmienić to kościół powinien im pomóc, a nie się odwracać. To tak jakby zastrzegł sobie, że będzie `łączył` tylko dobrych ludzi..
Z Jezusa, to jednak fajny koleś był. Człowiek, który zadbał o każdy aspekt ludzkiego życia. Potrafił człowieka pochwalić i objechać. Każdemu dawał szanse i nikogo nie skreślał. Garneli do nie go wszyscy, starzy i młodzi. Nikogo nie odrzucał, za to większą miłością darzył tych, którzy nie radzili sobie z życiem, dawał im szkołę życia.
czwartek, 1 października 2009
Quo Vadis Ekklesia?
sobota, 26 września 2009
Pozwą wszystkich katolików?
Na jakie „dobre imię” zasługuje kobieta, która chciała skazać na okrutną śmierć w potwornych męczarniach swoją nienarodzoną jeszcze córkę? Czy usprawiedliwia ją pretekst ratowania swojego zagrożonego wzroku? Jakie dobre imię może mieć kobieta, która odwiedziona od zamiaru aborcji pozywa tych, którzy stanęli w obronie jej córki, upubliczniająca całą sprawę i pozwalająca uczynić się sztandarem walki o legalizację aborcji fanatykom spod znaku cywilizacji śmierci? Jakie dobre imię może mieć osoba, która nie dość, że wyciąga z tego całego ohydnego procederu pokaźną kwotę pieniędzy, to jeszcze ma czelność pozywać do sądu dziennikarzy, którzy słusznie ją za to skrytykowali?
Po procesie przed Sądem Okręgowym w Katowicach sędzia Ewa Solecka (notabene wpisana na listę sędziów zaledwie ponad dwa miesiące temu!) ogłosiła wyrok skazujący ks. Marka Gancarczyka, redaktora naczelnego „Gościa Niedzielnego” na zapłatę 30 tys. zł i publiczne przeprosiny za rzekome wprowadzenie w błąd czytelników i naruszenie dobrego imienia Alicji Tysiąc. W jaki sposób? Między innymi przez sugestię, że Tysiąc otrzymała od trybunału w Strasburgu nagrodę za to, że chciała zabić własne dziecko, choć jej na to nie pozwolono.
Każdy, kto czytał tekst w „Gościu Niedzielnym” wie, że ks. Gancarczyk napisał w sposób delikatny i wyważony to, co powinien myśleć (i w razie potrzeby publicznie powiedzieć) o tej sprawie każdy katolik i każdy logicznie myślący dziennikarz. Była to prosta konstatacja faktów: skoro kobieta chciała dokonać aborcji i nie umożliwiono jej tego, a po latach wypłacono za to pieniądze, to de facto otrzymała ona nagrodę za nieudaną próbę zabicia swego nienarodzonego jeszcze dziecka. Nie jest to jasne wyłącznie dla tych ludzi, którzy na przekór rozumowi i medycznym dowodom uporczywie odmawiają uznania, że aborcja jest pozbawieniem życia istoty ludzkiej. Ponieważ trudno sądzić, by tak wielu było pośród nich lewackich oszołomów i zwykłych idiotów - zapewne nieprzyjmowanie do wiadomości oczywistości potwierdzonej dziś bez żadnych wątpliwości przez nauki medyczne jest klasycznym wyparciem związanym z wyrzutami sumienia po przeprowadzonej aborcji bądź współodpowiedzialnością za nią.
W każdym razie ks. Marek Gancarczyk był w dwójnasób upoważniony do wyrażenia takiej opinii: jako katolicki kapłan i jako redaktor naczelny największego tygodnika katolickiego w Polsce. Wyrok oznacza więc z jednej strony próbę założenia katolikom swoistego knebla, a co za tym idzie uniemożliwienie działalności publicznej, z drugiej zaś – ograniczenie swobody wypowiedzi w mediach. Nic dziwnego, że ucieszyły się z niego środowiska radykalnie antykatolickie, w tym feministki o totalitarnych i „poprawnościowopolitycznych” zapędach.
Wyrok katowickiego sądu jest też dobrą wiadomością dla rozmaitych mętów i zwyrodnialców. Mężczyzna, o którym jedna z gazet napisała, że próbował zakatować swoją córkę, gdyż bił ją jakimś ciężkim przedmiotem do utraty przytomności, może dziś swobodnie pozwać autorów artykułu naruszającego jego „dobre imię”. Był on wszak sądzony za pobicie, więc może dowodzić przed sądem, że dziennikarz nie miał prawa uznać za próbę zabójstwa tego, czemu sąd nadał zupełnie inną kwalifikację prawną.
Fakt, że Alicja Tysiąc po raz kolejny, tym razem na mocy wyroku polskiego sądu, zarabia na planowanym uśmierceniu swojej córki, to symbol wynaturzenia czasów, w których przyszło nam żyć.
A jeśli także i nad nami zawiśnie groźba procesu sądowego i nawet spadnie na nas wyrok za obronę Dekalogu, to trudno - ważne byśmy stali do końca po stronie Prawdy!
O miłości braterskiej.
Miłujcie się wzajemnie, tak jak i Ojciec mój Was umiłował - mawiał Jezus. Kto się dzisiaj miłuje wzajemnie? Ludzie na ulicy? Rodzeństwo? Małżeństwo? no kto? Staram się zrozumieć jak to możliwe, że w dobie rzekomo dobrze rozwiniętej cywilizacji tak trudno o podstawę ludzkiej egzystencji. O miłość, której nam tak brakuje. Za która tęsknimy, a którą staramy się zadeptać albo sprzedać.
Mam potrzebę miłości. Odrobinę ludzkiej życzliwości, zrozumienia - czasem i pomocy. Chcę doświadczyć jej w swoim życiu, w otoczeniu, w społeczeństwie. Powątpiewam w sens ludzkiego istnienia.
Mamy tęczę. Symbol przymierza człowieka z Bogiem, w którym Bóg obiecał, że wody potopu już nigdy więcej nie dosięgną ziemi, ale czy to dobrze? Zdecydowanie nie. Chciałbym by Bóg raz jeszcze obmył świat ze zła, a potem zaszczepił w ludziach chęć istnienia, wole przetrwania, pragnienie miłości, pierwiastek wiary, krople nadziei...
.. "i gdy go spotkasz, pomyślisz - kolejny łachmeta idzie, a to będzie On. Czy podasz mu dłoń?"
Wszystkiego dobrego!
środa, 23 września 2009
Czytanie Słowa Bożego
Dlatego codzienne czytanie i rozważanie Pisma Świętego jest niezmiernie ważne. Nie chodzi tutaj o studiowanie od deski do deski każdej strony po dziesiątki dziennie. Ale o to, żeby znaleźć w dzień choć kilka chwil, aby przeczytać parę Słów, które zostały natchnione przez Boga i zastanowić się nad nimi. Pomoże to nam nie tylko zrozumieć wiele rzeczy, których na co dzień nie rozumiemy, ale także da nam wskazówkę na kolejne tygodnie pracy, nauki i życia.
Pomoże też odnaleźć Prawdę, która leży przede wszystkim w Biblii. Osobiście nie wyobrażam sobie katolika, chrześcijanina, który nie zna historii spisanej przez Boga rękami ludzi.
Trzeba zwrócić uwagę na czytanie i rozważanie Pisma Świętego. Zarówno Stary jak i Nowy Testament są niezmiernie istotne. W Starym Testamencie widnieją polecenia Boga wydane Prorokom, za to w Nowym Testamencie ludzie, którzy byli przy Bogu – Jezusie Chrystusie – spisują jego historię dla nas, abyśmy wiedzieli, jak wielkie rzeczy czynił Jezus – czynił je dla nas. Dla ludzkości.
Testament znaczy Przymierze. Przymierze, które Bóg z nami zawarł. Powinniśmy, więc dbać o to, żeby Słowo Boże było obecne w naszym życiu. Pamiętajmy o choć krótkiej chwili, którą możemy poświęcić po to, aby szukać Boga.
piątek, 18 września 2009
Czy politycy są zakłamani?
****
http://www.youtube.com/watch?v=NhvadrfOnzc&feature=related
O polityce i wierze. Wojciech Cejrowski w TVP INFO.
czwartek, 17 września 2009
Antykatolicki bełkot
Nie wiem jaki to ma cel, skoro ja mogę sobie podejmować tematy, które wyrażają moje konserwatywno – katolickie poglądy. Nie obrażam nikogo w ten sposób. Przykładowo, gdy powiem, że nie podoba mi się wszechobecne wyuzdanie i pornografia w mediach, które nieraz odbierają nieletni i muszą patrzeć na te obrzydlistwa. Nie godzę wtedy w niczyje uczucia. To, że ktoś może pomyśleć, że nie mam racji, że przesadzam i rezygnuję z rzeczy, które jemu sprawiają przyjemność jest jego prawem. Ale!
Nie mogę znieść, kiedy podejmują ze mną dialog ludzie przepełnieni agresją, którzy za wszelką cenę chcą wysuwać argumenty na to, że Boga nie ma.
Ateizm polega na odrzucaniu istnienia wszelakich istot nadprzyrodzonych, w tym mojego Boga. Czy nie można sobie nie wierzyć i po prostu żyć tak a nie inaczej?
Oczywiście my katole powinniśmy spróbować takim ludziom pomóc w odnalezieniu łaski wiary, natomiast agresja ze strony niektórych, którzy cytują Pismo i zarzucają mi jego nieznajomość czy złą interpretacje jest nieuzasadnione i bardzo nie na miejscu.
Mam kilku kolegów ateistów, którzy jednak szanują wiarę drugiego człowieka i złego słowa nie powiedzą. Widocznie da się. Co innego ludzie, którzy kwestionują istnienie Boga, podsuwając różne naukowe tezy – które mnie nie przekonują, natomiast takie dyskusje są przynajmniej ciekawe. Ciekawe, bo są o czymś.
Za to ataki, które rozwijają się przy każdej możliwej okazji są żałosne. Ciągłe bełkotanie, że katolicy są źli, że nie wiedzą w co wierzą et cetera. Mnie osobiście to irytuje i rzadko – przynajmniej staram się – podejmuje takie jałowe dyskusje, które są z góry skazane na to, że nie dojdą do żadnego ogólnego wniosku, po za jednym – brak jest zrozumienia między antyklerykałami – bo ateistami nie można ich nazwać – a katolikami.
środa, 16 września 2009
Konserwatyści a chrześcijaństwo
Czy szprotki w puszce się buntują?
Żartobliwie mówię Maćkowi, że będę pisać na tej naszej "konserwie katolickiej". I niechcący dopisała mi się do tego teologia! Konserwuje się naprzykład szprotki. Szprotka to ryba. A ryba to ICHTIOS. I wszystko jasne. A może nie wszystko...
***
"Bunt, jak zawsze, jest rękojmią postępu"
/ K. Kutz
W poprzednim tekście "Po co konserwatyści?" Maciek wskazał na bardzo silne przywiązanie katolików do tradycji, do wartości, które współczesny świat uznaje za "ciemne" i próbuje nieść kaganek oświaty potępienia tych, którzy mówią "tak" dla przestarzałych i niemodnych dziś wartości. Tutaj cechuje nas - można by rzec - uległość zakonserwowanych szprotek. Skąd ta uległość, to zostało wyjaśnione w ostatnim poście :) Ja tylko powtórzę, że z miłości. Tylko wszędzie te nakazy, zakazy... Czy zakonserwowane szprotki buntują się w puszce?
Przyjście Jezusa na świat było prawdziwą rewolucją, od której zaczęliśmy liczyć czas na nowo. Takie też było całe Jego życie: buntownika, który nie zawahał się wpaść do świątyni i powyrzucać z niej wszystkich, którzy zrobili sobie tam jarmark, jak i dość dosanie powiedzieć faryzeuszom i hipokrytom, żeby przestali zgrywać świętszych od samego Boga. Co tu kryć: Jezus, który jest Chrystusem (nie mylić z chytrusem;) przyszedł na świat, żeby nieźle namieszać :) W sercach ludzi przede wszystkim!
Kiedy Bóg prowadził Izrealitów z ziemi egipskiej, z domu niewoli, zawarł ze swoim ludem Przymierze darując mu skład 10 przykazań, które miały stać się wskazówkami, jak żyć godnie. Chrystus przyniósł kolejne, najważniejsze: "Bóg pragnie bardziej miłosierdzia niż ofiary" (por. Oz 6, 6), więc kochaj Boga, kochaj bliźniego, kochaj siebie! "Nie otrzymaliśmy przecież ducha niewoli, by pogrążyć się znowu w bojaźni, ale otrzymaliśmy ducha przybrania za synów, by móc wołać "Abba, Ojcze!" (Rz 8, 15). To była dopiero nowość! Jezus przyszedł nas wyciągnąć z więzienia grzechu, w którym się kisiliśmy od dłuższego czasu ; wyzwolić z niewoli nadmiernego i nazbyt powierzchownego przestrzegania litery Prawa i podarować nam nowe życie przybranego dziecka Bożego!
Wielu też - jak Judasz na przykład - słowa Chrystusa o wyzwoleniu brało bardzo dosłowanie. Wierzyli, że Jezus stanie się przywódcą powstania ludności palestyńskiej, które doprowadzi do obalenia rządów imperium rzymskiego. Stąd ówcześni przywódcy polityczni obawiali się jakiejkolwiek działalności Jezusa, który mógłby zasiać niepotrzebny zamęt i wyprosić ich siłą z sal pałacowych. Obawiano się Go, jako konkurenta politycznego: w słowa Jezusa za bardzo zasłuchani byli biedacy i ułomni, którzy wówczas stanowili najliczniejszą warstwę społeczną, bo dlaczego Herod wpadł na pomysł rzezi niewiniątek?
Zmiany, które Jezus rozpoczął wciąż trwają. Dlatego o Jego czasach nie mówimy "epoka Jezusa", ale era po Jego przyjściu. Chrystus umierając na krzyżu przez swoją śmierć nie uwolnił tylko tych nielicznych, którzy mieli szczęście żyć w Jego czasach - uwolnił nas wszystkich. Tak więc akt zbawienia choć się dokonał, wciąż trwa i wciąż nas dosięga Jego błogosławieństwo. Skoro każdego dnia możemy cieszyć się z tej Dobrej Nowiny, to tym bardziej wciąż aktualne są wymogi, które postawił przed nami Jezus: "nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię" (Mk 1, 15), a to znaczy, że mamy ciągle się przemieniać...
Szprotki w puszsce, kiedy leżą w niej za długo, zaczynają śmierdzieć. Tak samo jest z nami, katolikami - tracimy datę przydatności do (spo)życia, jeśli nie będziemy dynamiczni, jeśli nie będziemy ciągle pracowali nad sobą i w ten sposób starali się wypełniać to najważniejsze przykazanie: miłości Boga, siebie i bliźniego. Skiśniemy i zgnuśnijemy jeśli nie będziemy ciągle się buntować. Jak to Piłsudski powiedział: "kto nie buntuje się za młodu, będzie świnią na starość". Jeśli ktoś się buntuje, to znaczy, że widzi, że coś jest nie tak. Buntownik chce zmieniać świat, chce iść na przód. A jak najlepiej rozpocząć tą przemianę? Zacząć od własnego podwórka :)
Katolicy to szczególny typ konserwy. Ryby z tej puszki nie płyną z prądem, bo z nim płyną śmieci. Ryby z tej puszki płyną zawsze pod prąd.
***
Oprawę muzyczną dzisiejzego posta sposnoruje TGD "Niepojęta łaska Jego"
***
Pół żartem, pół serio: "Pewien niedowiarek mówi do duchownego:
- Chrześcijaństwo istnieje już dwa tysiące lat, a ja nie widzę, by ludzie przez ten czas choć trochę zmienili się na lepsze.
Kapłan na to:
- Woda istnieje znacznie dłużej, a niech pan się przyjrzy swojej szyi!"
/ http://www.zbawieni.blox.pl/
poniedziałek, 14 września 2009
Po co ci konserwatyści?
Przecież one tak utrudniają życie.
Jest jedno ale! W zasadzie dwa. Po pierwsze duchem jesteśmy spokojni, bo robimy coś przeciw komuś, ale dla Kogoś, kogo bardzo kochamy. Komu możemy zaufać i dla Niego poświęcić wiele. Nie zawsze się udaję robić wszystko co sobie założymy, jednak najważniejszy jest upór i ciągłe podnoszenie się z upadku, podobnie do Jezusa Chrystusa, którego każdy katolik naśladuje.
Druga sprawa to taka, że nasze poświęcenie na tym świecie, pozwoli nam żyć lepiej w Królestwie Niebieskim. Razem z innymi szczęśliwcami. A to jest bardzo przyjemna perspektywa.
Wróćmy do konserwatystów. Dlaczego często - bo nie zawsze - konserwatyzm wiąże się z chrześcijaństwem? Na podstawie podobieństw. Człowiek o "przestarzałych" poglądach hołduje wartościom, które opierają się na szacunku dla kraju, historii, tradycji i rodziny. A przecież te elementy są tak pokrewne naszej wierze. Znaczy to, że Bóg nie wymaga tak wiele, jak niektórzy zarzucają. Totalna asceza. Jaka asceza? Czy ktoś wie co to jest ascetyzm? Chyba nie do końca.
Natomiast życie z zasadami jest dopiero coś warte. Człowiek czuje, że żyje, kiedy ogranicza - tak, jeśli kogoś to zabolało, ogranicza - go pewien zbiór zakazów, który sprawia, że ludzie są lepsi dla siebie i innych, że są szczęśliwsi, bo odnajdują Chrystusa w drugiej osobie.
Słynny konserwatysta Piotr Skarga, którego zresztą herb widnieje jako logo naszego bloga był wielce niepopularny z racji radykalizmu religijnego. Przewidział on, że zarówno konfederacja warszawska jak i złota wolność szlachecka mogą doprowadzić do znacznych problemów w państwie. Nie stało się to natychmiast, ale stać się stało... Wszechobecna tolerancja i wolność nie może przynieść niczego dobrego, bo pozwalanie na wszystko musi skończyć się źle.
To dlatego konserwatywne i katolickie wartości, które są poglądami deficytowymi stanowią niezwykle cenną część życia społeczeństw.Wolnym człowiekiem można być respektując boskie zasady, a ludzie, którzy robią wszystko na co mają ochotę sami siebie zniewalają zataczając błędne koło.
niedziela, 13 września 2009
Słowo wstępu
Założyłem mojego pierwszego bloga i stwierdzam, że wciągnęło mnie na dobre. W pewnym sensie zmusza do regularnego pisania, zwłaszcza, gdy ma się kilku stałych czytelników. A co dla mnie najważniejsze, można samemu dyktować warunki i pisać, pisać, pisać.
Na swoim blogu piszę o tym wszystkim, co mnie interesuje. Komentuję to co widzę, to co mi się podoba i co mi się nie podoba. Piszę o różnych rzeczach - przyjemnych i nieprzyjemnych - widzianych oczami polskiego konserwatysty i katolika. Zamieszczam wiele rzeczy, które chciałbym zrealizować i te, których dokonać mi się nie udało.
Natomiast ten oto blog powstał jako zupełnie odrębny byt. Nie ma tak na prawdę niczego wspólnego z moim osobistym, wyłączając oczywiście osobę współautora.
I właśnie ja chciałbym być jedynie jednym z wielu. Chciałbym stworzyć ekipę czy redakcję, która chętnie pisałaby o tym co się dzieje wokół. O wszystkim w naszej Rzeczypospolitej, na świecie czy wokół Kościoła Katolickiego.
Chciałbym, żeby teksty pojawiały się często, nie raz w miesiącu. Zachęcam, więc wszystkich, którzy utożsamiają się w większym lub mniejszym stopniu z orientacją naszego bloga do dołączenia do redakcji i tworzenia ciekawego miejsca, gdzie można poczytać różne wpisy interesujących ludzi.