sobota, 26 grudnia 2009

Uwierzyłem w niego. Poczułem go.

We śnie szedłem brzegiem morza z Panem
oglądając na ekranie nieba całą przeszłość mego życia.
Po każdym z minionych dni zostawały na piasku
dwa ślady mój i Pana.
Czasem jednak widziałem tylko jeden ślad
odciśnięty w najcięższych dniach mego życia.
I rzekłem:
„Panie postanowiłem iść zawsze z Tobą
przyrzekłeś być zawsze ze mną;
czemu zatem zostawiłeś mnie samego
wtedy, gdy mi było tak ciężko?”
Odrzekł Pan:
„Wiesz synu, że Cię kocham
i nigdy Cię nie opuściłem.
W te dni, gdy widziałeś jeden tylko ślad
ja niosłem Ciebie na moich ramionach.”

czwartek, 24 grudnia 2009

Życzenia

Z racji już bliskich Świąt Bożego Narodzenia życzę wszystkim zdrowia, spokoju i radości.

Przeżycia kolejnych Narodzin Chrystusa w miłej, rodzinnej atmosferze, niech nowonarodzony Jezus Wam błogosławi i sprawia, że będziecie pamiętać o nim każdego dnia, nie tylko w potrzebie, ale przede wszystkim wtedy, kiedy krzyż unieść najciężej.
Zróbmy dla Niego miejsce, w czystych ludzkich sercach i pamiętajmy co jest w życiu najważniejsze!

Wesołych Świąt!

wtorek, 22 grudnia 2009

Czas na przemyślenia..

Adwent i te nadchodzące Święta Bożego Narodzenia to najlepszy
czas na rachunek sumienia. Właśnie to w tym świątecznym okresie
powinniśmy się zastanowić nad tym co robimy źle, czym ranimy
naszych bliskich i Boga, który jest z nami nie tylko w święta, ale
każdego dnia, kiedy nawet tego nie zauważamy.
Niech te święta będą czasem poświęconym Bogu i rodzinie,
niech umocnią naszą wiarę i miłość! Nie zapominajmy o Stwórcy
w tej codziennej gonitwie a nasze życie na pewno stanie się lepsze.
I tego wszystkim serdecznie życzę!

poniedziałek, 21 grudnia 2009

Prostujcie ścieżki Panu!

Już niebawem, za kilka dnia Bóg narodzi się na nowo. Czwartek blisko, wigilia Bożego Narodzenia zbliża się. Tak więc prostujcie drogę dla Pana, aby mógł przyjść na nowo do wszystkich tych, którzy z czystością serca go oczekują.

Okres adwentu był i jeszcze przez moment jest czasem, w którym byliśmy lepsi dla Boga, dla innych i dla samych siebie.

Za to Boże Narodzenie to dobry moment, aby przez narodzonego Chrystusa stać się lepszymi na stałe, w ogóle, no przynajmniej do następnych Świąt. Warto o tym pomyśleć. Na prawdę warto! I życzę tego każdemu, kto tylko podejmie się tego wyzwania.

sobota, 21 listopada 2009

Państwo opiekuńcze z gazrurką w tle.

Rząd planuje rozszerzyć program „Rodzina na swoim”, polegający na dopłatach do kredytów hipotecznych na zakup pierwszego mieszkania dla, jak sama nazwa wskazuje, rodzin. Rozszerzenie ma polegać na tym, że dostęp do tych świadczeń uzyskają również osoby samotne, jako tzw. „jednoosobowe rodziny”. Niby słusznie, bo dlaczego ktoś, kto nie założył jeszcze rodziny ma być gorzej traktowany? Przecież żyje w tym samym kraju i płaci takie same podatki. Niby, bo program pomaga nie tym, do których jest rzekomo skierowany.
Polityka prorodzinna, i ogólnie „opiekuńczość” państwa to chwyt reklamowy i woda na kręcący się młyn piaru. Chwyt niezwykle skuteczny, bo wszyscy lubimy prezenty, każdy chce dostać coś za darmo. Tylko, że nie ma nic za darmo. Za tę pomoc, za dopłaty do kredytów, już dawno zapłaciliśmy, z własnej kieszeni i z lichwiarskim procentem. Państwo żeby coś dać, najpierw musi zabrać. I zabiera, w postaci wszelkiego rodzaju podatków, opłat skarbowych, obowiązkowych ubezpieczeń społecznych, składek emerytalnych, itd. 
Opiekuńcze państwo przypomina człowieka inkasującego ode mnie sto złotych argumentując za pomocą gazrurki ważkość celu, na który moje pieniądze zostaną przeznaczone. A po wszystkim łaskawie wręcza mi pięćdziesiąt złotych abym nie padł z głodu, żądając w zamian wdzięczności za ów wspaniałomyślny gest. Dokładnie ten sam mechanizm stosują państwa szczycące się swoją opiekuńczością w stosunku do obywateli. Najpierw wymuszają wysokie podatki, a później rozdają je w ramach dopłat i ulg, tylko że zamiast gazrurką posługują się znacznie skuteczniejszym narzędziem, jakim jest ordynacja podatkowa i prawo karno skarbowe. Efekt ten sam.
A czy nie prościej i wygodniej (zarówno dla samego państwa jak i jego obywateli) byłoby nie brać całych stu złotych, tylko pięćdziesiąt? Ileż kłopotu takie podejście zaoszczędziłoby mnie (nie musiałbym pisać podań, próśb, dodawać załączników i innej makulatury) jak i państwu (nie musiałoby przerabiać tejże makulatury). W dodatku z takiego podejścia do sprawy wynika również oszczędność – nie trzeba inwestować w gazrurkę. 
Niestety, jest też druga strona medalu. Państwo tylko pozornie troszczy się o swoich obywateli, tak naprawdę jego „opiekuńczość” napędza interes różnej maści przedsiębiorców, w dodatku nie tych najmniejszych, ale korporacji. Wspomniany przeze mnie na początku program „rodzina na swoim” miast pomagać rodzinie usamodzielnić się i zdobyć własne lokum mnoży zysk deweloperom i bankom, de facto uzależniając od nich tych, którzy z programu skorzystali. Mieszkanie zakupione za jego pomocą tylko pozornie należy do kupującego, realnie zaś (jako gwarancja spłaty) należy do banku udzielającego kredytu. Człowiek staje się niewolnikiem systemu, uzależnionym od jego pseudopomocowych działań.
Państwo opiekuńcze okrada swoich obywateli nie tylko z pieniędzy, ale głównie z niezależności, pozbawia instynktu przetrwania zamiast niego oferując wszechobecny „socjal”. Obudźmy się, bo za kilka pokoleń będziemy tylko trybikami w maszynie, pracującymi za miskę zupy i kąt do spania. I jeszcze będziemy za to wdzięczni.

czwartek, 19 listopada 2009

O demoralizującej rybie i wędce, która życie ratuje.

Widziałem ostatnio taki obrazek: sucha, spękana z gorąca ziemia, na której siedzi grupka smutnych, wychudzonych dzieci ze spuchniętymi z głodu brzuchami. Pod zdjęciem podpis: co minutę w Afryce umiera z głodu dziecko. Pomóż. I oczywiście numer konta organizacji humanitarnej, która tą moją pomoc przekaże tam, gdzie jest najbardziej potrzebna. Przeszedłem nad tym do porządku dziennego uznając, że jest to kolejna próba wyłudzenia moich pieniędzy. W dodatku na bezsensowny cel.
Po przeczytaniu tych słów zapewne wielu spośród czytelników stwierdzi, że jestem nieczułym egoistą myślącym tylko o sobie, którego perspektywa kończy się na czubku własnego nosa. Bo kogóż nie wzrusza głodne dziecko? Wszyscy w pierwszym odruchu łapiemy się za portfele chcąc wysupłać z nich kwotę w celu napełnienia jego pustego brzuszka. Właśnie, za portfele, choć powinniśmy złapać się za serce i rozum.
Organizacje humanitarne każdego roku pompują w głodujące rejony świata tysiące ton żywności gotowej do spożycia, podanej niemalże na talerzu jak w dobrej restauracji. W wyciągnięte ręce wprost z ciężarówek rozrzucane są worki z mąką, ryżem, bochenki chleba, kukurydza, i inne produkty. Wszystko to zostaje zjedzone, obdarowani przez jakiś czas cieszą się sytością, a potem... znowu głodują, dopóki nie przyjedzie następny transport do którego pobiegną z wyciągniętymi rękami. W międzyczasie odwiedzi ich fotoreporter i zrobi parę wzruszających fotografii, dzięki którym na konta organizacji wpłyną pieniądze, te zakupią żywność i... kółko się zamyka.
Dajemy ludziom rybę a powinniśmy wędkę. A przecież wystarczyłoby razem z transportem wysłać kilku ekspertów, którzy nauczyliby głodujących uprawiać ziemię, hodować bydło, kopać studnie i wytwarzać podstawowe przedmioty codziennego użytku. Kolejny transport byłby zapewne niepotrzebny. 
I właśnie o to rozbija się cała akcja z wędką. Organizacje zbierają pieniądze, za które kupują żywność, zarabia na tym producent tejże. Zarobek jest stały, bo i żywność jest potrzebna stale. Producent wędki zarobiłby tylko raz, jaki w tym interes? Bo cała pomoc humanitarna to biznes, który kręci się dzięki demoralizacji. Głodująca ludność Afryki była od lat przyzwyczajana do brania, nikt nie nauczył jej pracować, dawać coś z siebie. Nie nauczył, bo to jest nieopłacalne. Gdyby ci ludzie nagle stali się samowystarczalni mechanizm pomocy humanitarnej stanąłby i przestał generować zyski. Organizacje stałyby się niepotrzebne, a ich zarządy zostałyby zmuszone do poszukiwania innej pracy. A kto chciałby porzucić ciepłą posadkę, która w dodatku niesie za sobą społeczną nobilitację do roli altruisty i zbawcy świata? Przedsiębiorcy też nie są tym zainteresowani, bo przecież mogą pozbyć się nadwyżek produkcji i w dodatku nieźle zarobić. Altruizm altruizmem, ale powinien być przede wszystkim podparty solidną porcją wynalazku Fenicjan. 
Chyba najwyższy czas przerwać ten zaklęty krąg „pomocy”? Przestańmy wciąż wysyłać głodnym rybę, która przyzwyczajając do „nicnierobienia” odzwyczaja od pracy i demoralizuje, podczas gdy wędka służy jedynie do bogacenia się tym, którzy i tak już mają wystarczająco dużo.

piątek, 6 listopada 2009

Ludzie nie żyją i o tym nie wiedzą.

To prawda. Czy życiem można nazwać wegetację z dnia na dzień? Nie sądzę. A czy życiem można nazwać lenistwo powszednie? Też nie sądzę. Według mnie życie to czerpanie z nieskończonego oceanu możliwości. To aktywność ponad miarę. Skosztujcie i zobaczcie! .. trudno skosztować czegoś co nam ucieka przez palce, jeśli nam się nie chce tego doświadczyć, w pewien sposób odczuć. Wielu ludzi nie żyje i o tym nie wie. Owszem, żyją z biologicznego punktu widzenia, funkcje życiowe są zachowane, ale nie żyją z duchowego punktu widzenia. Nic nie osiągają, nie mają celu, nie czerpią nic z życia. Są bowiem pustką. Istotą próżni. Czy bowiem przyjdą powtórnie by się odrodzić? Tego nie wiem. Za to wiem, że długo żyć będą, a czemu? A bo złego diabli nie biorą. Po prostu źli ludzie nie umierają. Po to jest życie, aby poznać dobro i zło. Jeśli zaś poznało się zło, kiedy przyjdzie czas na poznanie dobra? Dla niektórych na 5 minut przed śmiercią.

niedziela, 18 października 2009

Chrystus swoje, Kościół swoje - każdy sobie rzepkę skrobie

W dwu godzinnej podróży z wykładów w Lublinie, w mej głowie toczyła się wojna, o kościół. Z niedowierzaniem analizowałem każde słowa ojca przełożonego Lubelskiego Klasztoru Karmelitów Bosych, którego to dzisiaj poznałem. Jako, że zawartość Pisma Świętego jest moim systemem wartości i w pewien sposób system myślenia, szczególnie z punktu widzenia moralności i nauki samego Chrystusa, postanowiłem skorzystać z tej "podpowiedzi". Otóż co rusz w Biblii spotykamy się z dobrocią jaką Jezus okazywał napotkanym przez siebie uczniom. Jaką jego uczniowie i posłannicy ziemscy mają misję. Także o pomocy podróżnym..

Takiej pomocy potrzebowałem ja. Kawałka podłogi, na której mógłbym za tydzień przenocować. Zwróciłem się z tą prośbą do Karmelitów Bosych. Odpowiedź jaką usłyszałem brzmiała: "nie prowadzimy takiej działalności, przykro mi" - nie ukrywam, że było to dla mnie zdziwieniem, w końcu Jezus powtarzał, abyśmy przyszli do niego i jego uczniów jeśli potrzebujemy pomocy. Tak też powiedziałem ojcu przełożonemu. W związku z tym usłyszałem, że "Jezus nie dał nam na to funduszy, z resztą Jezus żył 2000 lat temu". Tak więc moje pytanie brzmi: po 2000 lat nauka Jezusa się przedawniła? Już nie obowiązuje wzajemna miłość i pomoc? A gdzie dobroć serca?

"Jeśli ktoś Was poprosi o płaszcz - oddaj mu i szatę", "rozdaj swój majątek ubogim i pójdź za mną" - to sztandarowe hasła nauki Chrystusa, szkoda, że nie znajdują uznania w dzisiejszym świecie, nawet u tych, którzy rzekomo nazywają się jego uczniami. Szkoda tylko, że Jezus poświecił swoje ciało i ludzkie życie, wycierpiał w imię ideologii, która nie odnajduje uznania także w instytucji, którą założył. Kolejny przypadek jaki mnie na tej płaszczyźnie spotyka. Jestem zawiedziony i zszokowany. Chrystus swoje, Kościół swoje - każdy sobie rzepkę skrobie.

wtorek, 13 października 2009

Uwierzę, jeśli zobaczę?

"Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli"
Słowa, które wypowiedział Chrystus zdają się być nieaktualne w dzisiejszych czasach, kiedy na wszystko ludzie chcą potwierdzenia, dowodu, naukowego wyjaśnienia. Wiara w Boga to wg niektórych bajeczki dla naiwnych, bez swojego zdania. Bo przecież Boga nie da się zobaczyć! Nie ma naukowego dowodu na to, że Bóg istnieje i działa... Ci sami ludzie, gdy mają "podany na tacy" dowód w postaci np. cudu eucharystycznego tymbardziej negują istnienie takowego cudu, szukają dowodów... ale fałszerstwa, oskarżają i oczerniają kapłanów, świadków, zarzucając im kłamstwo, oszustwo dla przyciągnięcia ludzi i ich pieniędzy... a więc ewidentnie również słowa św. Tomasza "uwierzę, jesli zobaczę, jeśli dotknę..." dziś są niepopularne i niewłaściwe! Ludzie, mając pod nosem przykłady Bożego działania, widząc je, mając szansę zmiany życia - nie chcą. Tłumaczą się często śmiesznymi słowami, bo to niewygodne, bo kanibalizm, bo nieprawda, bo księża, bo wolność... co za wolność? Gdzie jest wolność w zniewoleniu grzechem??? Ludzie, odrzucają świadomie działanie Boga w swoim życiu niczym ślepcy, którzy wybierają niewłaściwą drogę... Myśli takie nasuwają się same, widząc zatwardziałość serc ludzkich, która nie dopuszcza choćby myśli, że może jednak należałoby głębiej przeanalizować pewne zdarzenia. Łatwiej powielać opinie innych, łatwiej zarzucić komuś kłamstwo niż przyjąć prawdę. Nie należy mylić prawdy z opinią większości. A to zdarza się niezwykle często. Prawda, a opinia większości to zupełnie co innego. Również wśród osób "wierzących" są tacy, którzy wybierają to, co wygodne dla nich. Przy okazji prawdopodobnego cudu w Sokółce jeden z forumowiczów napisał: "jestem wierzący, ale dotąd myślałem, że przeistoczenie jest tylko symboliczne; nie podoba mi się myśl, że jem prawdziwe ciało Chrystusa"... nie podoba mu/jej się... czyli albo ktoś zaniedbał jego edukację duchową, nie wyjawiając mu do końca prawdy o Eucharystii (choć mógł do tego dojść np. poprzez czytanie Biblii), albo świadomie odrzuca to, co mu się nie podoba i próbuje zmieniać religię według własnego widzimisię! To nie jeden taki przykład... ateiści i antyreligijni wykorzystują takie słabostki ludzi wierzących, ukazując innym, na ich przykładzie, jaki to typowy chrześcijanin jest obłudny, fałszywy, słaby... sami często lepsi nie są... ale umieją sprowokować, przez co opinia społeczna odwraca się od religii, wierząc, że to zło. A to ludzie są grzeszni. To ludzie błądzą. Nie wolno generalizować. A juz na pewno nie powinno się wydawać osądu, iż każda religia jest zła, gdyż religia nie każe nam zabijać, nie każe nam grzeszyć. Wprost przeciwnie. To ludzie psują, wypaczają pojęcie innych o religii. Tylko czemu ludzie nie chcą poszukać prawdy...? Bo to mogłoby się okazać niewygodne, bo trzeba by było zmienić postępowanie być może... a Ty? Czy Ty świadczysz zachowaniem i postawą o tym KIM jesteś?

poniedziałek, 12 października 2009

Rodzina w XXI wieku, a Kościół

Każdy z nas marzy o szczęśliwej, kochającej rodzinie i domu do którego zawsze chcemy wracać. Czemu więc tak rzadko powstają takie rodziny? A no dlatego, że ludzie w dzisiejszym świecie błędnie oceniają szczęście. Według nich szczęście to sukces jaki udało im się osiągnąć, wartości materialne jakimi władają, a co ze szczęściem duchowym? Co z naszym Stwórcą? Rodzina która o Bogu zapomina kieruje się błędną hierarchia wartości ,w której dominują wartości materialne a dopiero później jest Bóg. Właśnie to powoduje ciągły stres, napięcie, które najczęściej wyładowujemy na swoich bliskich raniąc ich w ten sposób. Ludzie mając ciągłe problemy, nieciekawą sytuacje w domu, popadają w alkoholizm czy inne używki tracąc tym samym na własnej wartości. Załamują się oni i każda kolejna nieudana próba osiągnięcia czegoś staje się dla nich przekleństwem. Nie zdajemy sobie sprawy jak bardzo ranimy własne dzieci , które nie mając odpowiedniego wzorca w rodzicach , często nie potrafią sobie poradzić później w dorosłym życiu, nie potrafią odnaleźć Boga którego w takiej rodzinie praktycznie nie było. Nie wiedzą one co tak naprawdę ma w życiu wartość. Często powtarzają zachowania rodziców i również tworzą zazwyczaj mało udane związki, w których partnerzy skupiają się jedynie na gonitwie za pieniędzmi. Zacznijmy więc tego prawdziwego szczęścia szukać w Bogu ,niech nasze rodziny będą przepełnione miłością do Stwórcy. Starajmy się utworzyć prawdziwą chrześcijańską rodzinę wyznającą biblijne zasady. Wychowujmy nasze dzieci w głębokiej i trwałej wierze. Powinny one już od najmłodszych lat wiedzieć, że Bóg czuwa nad nimi i że człowiek powinien każdym swoim czynem dziękować Bogu za łaskę życia, którą od niego otrzymał. Rodzice powinni uczyć dzieci miłości, szacunku dla drugiego człowieka i bezinteresownej pomocy, a także być wzorcem godnym do naśladowania. Powinni nieść tą miłość i dobroć jakiej uczy nas Bóg.
Najważniejsze słowa wypowiedział Jan Paweł II "przyszłość ludzi idzie przez rodzinę".Tego się trzymajmy.

Błogosławieni jesteście.. albo i nie.

Czy kiedykolwiek kłóciłeś się z Bogiem?
Czy kiedykolwiek powiedziałeś mu co myślisz?
Czy kiedykolwiek wypowiedziałeś przed nim pragnienia Twojego serca?

Wierzyć to nie znaczy paplać modlitwy - regułki nakazane przez religię. Wierzyć to nie znaczy także co niedziela chodzić do kościoła. Wierzyć to nie znaczy kropka w kropkę wypełniać nakazy i zakazy religijne. Najlepsza modlitwa to kłótnia z Bogiem - wyrazisz wszystkie swoje uczucia i rozwiążesz trapiące Cie problemy. Uważaj! To naprawdę działa..

Wierzyć to znaczy uznać za prawdę to czemu przeczy rozum, a co wypływa z miłości. Czy kogoś kto nie chodzi do kościoła, nie spowiada się przed trybunałem ludzkim, a wypełnia słowa Boskiego prawa nazwiecie niewiernym? Tak samo kogoś kto dla miłości ofiaruje całego siebie. Swoje serce, umysł, pragnienia, marzenia podporządkuje osobie, którą kocha, a sam mówi o sobie, że jest ateistą - nazwiecie go nie wierzącym? Pewnie, część z was, tak.

Ja wam, z kolei mówi, że Bóg jest miłością. Miłością bezwarunkową. Miłością prawdziwą, szczerą. Zaufaniem i pragnieniem szczęścia. Bogactwa. Pełni oceanu możliwości. Chlebem!

Zauważcie, że "ludźmi Boga" nie są prawi i sprawiedliwi. Nie są także wierzący i praktykujący. Zwykle są to przestępcy, mordercy, grzesznicy, faryzeusze. "Nie przyszedłem powoływać sprawiedliwych, lecz grzeszników" - powiedział Jezus. Tak samo lekarz nie leczy zdrowych tylko tym, którym coś dolega. Tak jak Paweł z Tarsu.. nawrócony przestępca z ADHD.

Jakim więc prawem kościół odrzuca rozwodników czy osoby, które poddały się aborcji? Odrzuca w sensie sakramentalnym rzecz jasna. Skoro pragną się zmienić to kościół powinien im pomóc, a nie się odwracać. To tak jakby zastrzegł sobie, że będzie `łączył` tylko dobrych ludzi..

Z Jezusa, to jednak fajny koleś był. Człowiek, który zadbał o każdy aspekt ludzkiego życia. Potrafił człowieka pochwalić i objechać. Każdemu dawał szanse i nikogo nie skreślał. Garneli do nie go wszyscy, starzy i młodzi. Nikogo nie odrzucał, za to większą miłością darzył tych, którzy nie radzili sobie z życiem, dawał im szkołę życia.

czwartek, 1 października 2009

Quo Vadis Ekklesia?

Czy Kościół swymi przykazaniami i zakazami nie czyni gorzkim tego, co w życiu jest najpiękniejsze? Czy nie stawia znaków zakazu właśnie tam, gdzie radość zamierzona dla nas przez Stwórcę ofiarowuje nam szczęście, które pozwala nam zasmakować coś z Boskości? – Benedykt XVI, encyklika „Bóg jest miłością”.

sobota, 26 września 2009

Pozwą wszystkich katolików?

Tekst: Piotr Doerre. Stowarzyszenie Kultury Chrześcijańskiej im. Ks. Piotra Skargi.

Na jakie „dobre imię” zasługuje kobieta, która chciała skazać na okrutną śmierć w potwornych męczarniach swoją nienarodzoną jeszcze córkę? Czy usprawiedliwia ją pretekst ratowania swojego zagrożonego wzroku? Jakie dobre imię może mieć kobieta, która odwiedziona od zamiaru aborcji pozywa tych, którzy stanęli w obronie jej córki, upubliczniająca całą sprawę i pozwalająca uczynić się sztandarem walki o legalizację aborcji fanatykom spod znaku cywilizacji śmierci? Jakie dobre imię może mieć osoba, która nie dość, że wyciąga z tego całego ohydnego procederu pokaźną kwotę pieniędzy, to jeszcze ma czelność pozywać do sądu dziennikarzy, którzy słusznie ją za to skrytykowali?

Po procesie przed Sądem Okręgowym w Katowicach sędzia Ewa Solecka (notabene wpisana na listę sędziów zaledwie ponad dwa miesiące temu!) ogłosiła wyrok skazujący ks. Marka Gancarczyka, redaktora naczelnego „Gościa Niedzielnego” na zapłatę 30 tys. zł i publiczne przeprosiny za rzekome wprowadzenie w błąd czytelników i naruszenie dobrego imienia Alicji Tysiąc. W jaki sposób? Między innymi przez sugestię, że Tysiąc otrzymała od trybunału w Strasburgu nagrodę za to, że chciała zabić własne dziecko, choć jej na to nie pozwolono.

Każdy, kto czytał tekst w „Gościu Niedzielnym” wie, że ks. Gancarczyk napisał w sposób delikatny i wyważony to, co powinien myśleć (i w razie potrzeby publicznie powiedzieć) o tej sprawie każdy katolik i każdy logicznie myślący dziennikarz. Była to prosta konstatacja faktów: skoro kobieta chciała dokonać aborcji i nie umożliwiono jej tego, a po latach wypłacono za to pieniądze, to de facto otrzymała ona nagrodę za nieudaną próbę zabicia swego nienarodzonego jeszcze dziecka. Nie jest to jasne wyłącznie dla tych ludzi, którzy na przekór rozumowi i medycznym dowodom uporczywie odmawiają uznania, że aborcja jest pozbawieniem życia istoty ludzkiej. Ponieważ trudno sądzić, by tak wielu było pośród nich lewackich oszołomów i zwykłych idiotów - zapewne nieprzyjmowanie do wiadomości oczywistości potwierdzonej dziś bez żadnych wątpliwości przez nauki medyczne jest klasycznym wyparciem związanym z wyrzutami sumienia po przeprowadzonej aborcji bądź współodpowiedzialnością za nią.

W każdym razie ks. Marek Gancarczyk był w dwójnasób upoważniony do wyrażenia takiej opinii: jako katolicki kapłan i jako redaktor naczelny największego tygodnika katolickiego w Polsce. Wyrok oznacza więc z jednej strony próbę założenia katolikom swoistego knebla, a co za tym idzie uniemożliwienie działalności publicznej, z drugiej zaś – ograniczenie swobody wypowiedzi w mediach. Nic dziwnego, że ucieszyły się z niego środowiska radykalnie antykatolickie, w tym feministki o totalitarnych i „poprawnościowopolitycznych” zapędach.

Wyrok katowickiego sądu jest też dobrą wiadomością dla rozmaitych mętów i zwyrodnialców. Mężczyzna, o którym jedna z gazet napisała, że próbował zakatować swoją córkę, gdyż bił ją jakimś ciężkim przedmiotem do utraty przytomności, może dziś swobodnie pozwać autorów artykułu naruszającego jego „dobre imię”. Był on wszak sądzony za pobicie, więc może dowodzić przed sądem, że dziennikarz nie miał prawa uznać za próbę zabójstwa tego, czemu sąd nadał zupełnie inną kwalifikację prawną.

Fakt, że Alicja Tysiąc po raz kolejny, tym razem na mocy wyroku polskiego sądu, zarabia na planowanym uśmierceniu swojej córki, to symbol wynaturzenia czasów, w których przyszło nam żyć.

A jeśli także i nad nami zawiśnie groźba procesu sądowego i nawet spadnie na nas wyrok za obronę Dekalogu, to trudno - ważne byśmy stali do końca po stronie Prawdy!

O miłości braterskiej.

Ostatnio nieustannie obserwuję ludzi. Na przystanku, w autobusie, w sklepie, na ulicy, wszędzie. Zastanawiam się co ludźmi kieruje, że ich zachowania są takie, a nie inne. Wzajemny stosunek do siebie, relacje łączące dwoje ludzi, nieustannie się zmieniają. Córka do matki mówi: "zamknij ryja", syn: "wypierdalaj". Na twarzy matki rysuje się bezsilność, smutek, żal. Gdzie jest poszanowanie jej trudów rodzicielskich? Matczynej miłości?

Miłujcie się wzajemnie, tak jak i Ojciec mój Was umiłował - mawiał Jezus. Kto się dzisiaj miłuje wzajemnie? Ludzie na ulicy? Rodzeństwo? Małżeństwo? no kto? Staram się zrozumieć jak to możliwe, że w dobie rzekomo dobrze rozwiniętej cywilizacji tak trudno o podstawę ludzkiej egzystencji. O miłość, której nam tak brakuje. Za która tęsknimy, a którą staramy się zadeptać albo sprzedać.

Mam potrzebę miłości. Odrobinę ludzkiej życzliwości, zrozumienia - czasem i pomocy. Chcę doświadczyć jej w swoim życiu, w otoczeniu, w społeczeństwie. Powątpiewam w sens ludzkiego istnienia.

Mamy tęczę. Symbol przymierza człowieka z Bogiem, w którym Bóg obiecał, że wody potopu już nigdy więcej nie dosięgną ziemi, ale czy to dobrze? Zdecydowanie nie. Chciałbym by Bóg raz jeszcze obmył świat ze zła, a potem zaszczepił w ludziach chęć istnienia, wole przetrwania, pragnienie miłości, pierwiastek wiary, krople nadziei...

.. "i gdy go spotkasz, pomyślisz - kolejny łachmeta idzie, a to będzie On. Czy podasz mu dłoń?"

Wszystkiego dobrego!

środa, 23 września 2009

Czytanie Słowa Bożego

Każdy wierzący, każdy chrześcijanin powinien dogłębnie znać to w co wierzy. Powinien, więc nieustatnnie szukać Słowa Bożego.

Dlatego codzienne czytanie i rozważanie Pisma Świętego jest niezmiernie ważne. Nie chodzi tutaj o studiowanie od deski do deski każdej strony po dziesiątki dziennie. Ale o to, żeby znaleźć w dzień choć kilka chwil, aby przeczytać parę Słów, które zostały natchnione przez Boga i zastanowić się nad nimi. Pomoże to nam nie tylko zrozumieć wiele rzeczy, których na co dzień nie rozumiemy, ale także da nam wskazówkę na kolejne tygodnie pracy, nauki i życia.

Pomoże też odnaleźć Prawdę, która leży przede wszystkim w Biblii. Osobiście nie wyobrażam sobie katolika, chrześcijanina, który nie zna historii spisanej przez Boga rękami ludzi.

Trzeba zwrócić uwagę na czytanie i rozważanie Pisma Świętego. Zarówno Stary jak i Nowy Testament są niezmiernie istotne. W Starym Testamencie widnieją polecenia Boga wydane Prorokom, za to w Nowym Testamencie ludzie, którzy byli przy Bogu – Jezusie Chrystusie – spisują jego historię dla nas, abyśmy wiedzieli, jak wielkie rzeczy czynił Jezus – czynił je dla nas. Dla ludzkości.

Testament znaczy Przymierze. Przymierze, które Bóg z nami zawarł. Powinniśmy, więc dbać o to, żeby Słowo Boże było obecne w naszym życiu. Pamiętajmy o choć krótkiej chwili, którą możemy poświęcić po to, aby szukać Boga.

czwartek, 17 września 2009

Antykatolicki bełkot

Wiele razy zetknąłem się z ludźmi, którzy za wszelką cenę chcą albo mnie przekonać, że Boga nie ma, albo obalić w moich oczach autorytet Kościoła, ewentualnie ciągle podejmują ten sam bełkot obrażając moje uczucia religijne.

Nie wiem jaki to ma cel, skoro ja mogę sobie podejmować tematy, które wyrażają moje konserwatywno – katolickie poglądy. Nie obrażam nikogo w ten sposób. Przykładowo, gdy powiem, że nie podoba mi się wszechobecne wyuzdanie i pornografia w mediach, które nieraz odbierają nieletni i muszą patrzeć na te obrzydlistwa. Nie godzę wtedy w niczyje uczucia. To, że ktoś może pomyśleć, że nie mam racji, że przesadzam i rezygnuję z rzeczy, które jemu sprawiają przyjemność jest jego prawem. Ale!

Nie mogę znieść, kiedy podejmują ze mną dialog ludzie przepełnieni agresją, którzy za wszelką cenę chcą wysuwać argumenty na to, że Boga nie ma.
Ateizm polega na odrzucaniu istnienia wszelakich istot nadprzyrodzonych, w tym mojego Boga. Czy nie można sobie nie wierzyć i po prostu żyć tak a nie inaczej?
Oczywiście my katole powinniśmy spróbować takim ludziom pomóc w odnalezieniu łaski wiary, natomiast agresja ze strony niektórych, którzy cytują Pismo i zarzucają mi jego nieznajomość czy złą interpretacje jest nieuzasadnione i bardzo nie na miejscu.

Mam kilku kolegów ateistów, którzy jednak szanują wiarę drugiego człowieka i złego słowa nie powiedzą. Widocznie da się. Co innego ludzie, którzy kwestionują istnienie Boga, podsuwając różne naukowe tezy – które mnie nie przekonują, natomiast takie dyskusje są przynajmniej ciekawe. Ciekawe, bo są o czymś.

Za to ataki, które rozwijają się przy każdej możliwej okazji są żałosne. Ciągłe bełkotanie, że katolicy są źli, że nie wiedzą w co wierzą et cetera. Mnie osobiście to irytuje i rzadko – przynajmniej staram się – podejmuje takie jałowe dyskusje, które są z góry skazane na to, że nie dojdą do żadnego ogólnego wniosku, po za jednym – brak jest zrozumienia między antyklerykałami – bo ateistami nie można ich nazwać – a katolikami.

środa, 16 września 2009

Konserwatyści a chrześcijaństwo

Konserwatyści w chrześcijaństwie odgrywają bardzo znaczna role, gdyż w doktrynie konserwatyzmu znajdziemy odwołania do takich wartości jak: tradycja, rodzina, hierarchia, własność i przestrzeganie prawa. Wartości te tak jak już wspomniałam są ważne dla Kościoła Katolickiego z racji tego, ze to właśnie tradycja stoi u podstaw chrześcijaństwa. To ona również określa podstawową zasadę konserwatyzmu jaką jest zachowanie porządku i ładu w celu nie zachwiania hierarchii. Dla konserwatystów również ważna jest historyczna ciągłość państwa, dzięki której naród umacnia się, a co za tym idzie umacnia się wiara w Boga przez osoby wierzące. Uważają oni, że człowiek jako jednostka jest słaby, ze powinien on dążyć do życia w zgodzie z bliźnimi w społeczeństwie, które jako całość może wiele zdziałać. Mówią oni przez to o miłości do drugiego człowieka , czyli takiej jakiej uczy nas Bóg, mówiąc: ”Kochaj bliźniego swego jak siebie samego”. Tylko wtedy gdy obdarzymy innych miłością i szacunkiem, możemy żyć w z zgodzie z Bogiem, jak i z samym sobą. Każdy z nas przychodzi na świat aby zając w nim inne, własne miejsce i działać na rzecz społeczeństwa a zarazem Boga. Konserwatyści dbają o ciągłość i tradycje, która nigdy nie powinna być zapomniana, a wręcz przeciwnie ma ona być przekazywana z pokolenia na pokolenie. Bez tradycji nie byłoby dziś chrześcijaństwa, gdyż zostałoby już zapomniane. Tak się jednak nie stało. Czemu? Bo istnieją właśnie tacy ludzie, którzy nie zmieniają swoich poglądów, dla dominującej idei i pozostają przy swoim mimo nacisku innych. Ludzie nie boja się tego, że zostaną wyśmiani, odrzuceni, bo wiedza po co Bóg obdarzył ich łaska życia, znają to swoje miejsce o którym wcześniej wspomniałam. Nie są oni oczywiście przeciwny zmianom, nawet twierdza ze są one potrzebne, jednak powinny być wprowadzane bez zamętu. Zmiany nie mogą niszczyć tradycji, ani dążyć do zapomnienia o przeszłości, historii czy chociażby o dotychczasowym dorobku społeczeństwa, bo to właśnie tworzy teraźniejszość. Myślę ze każdy chrześcijanin dąży do tego, aby nasza wiara nie poszła w niepamięć, do tego aby nasz naród jak i Kościół wciąż rozwijał się zgodnie z tradycja.

Czy szprotki w puszce się buntują?

Żartobliwie mówię Maćkowi, że będę pisać na tej naszej "konserwie katolickiej". I niechcący dopisała mi się do tego teologia! Konserwuje się naprzykład szprotki. Szprotka to ryba. A ryba to ICHTIOS. I wszystko jasne. A może nie wszystko...


***


"Bunt, jak zawsze, jest rękojmią postępu"
/ K. Kutz


W poprzednim tekście "Po co konserwatyści?" Maciek wskazał na bardzo silne przywiązanie katolików do tradycji, do wartości, które współczesny świat uznaje za "ciemne" i próbuje nieść kaganek oświaty potępienia tych, którzy mówią "tak" dla przestarzałych i niemodnych dziś wartości. Tutaj cechuje nas - można by rzec - uległość zakonserwowanych szprotek. Skąd ta uległość, to zostało wyjaśnione w ostatnim poście :) Ja tylko powtórzę, że z miłości. Tylko wszędzie te nakazy, zakazy... Czy zakonserwowane szprotki buntują się w puszce?


Przyjście Jezusa na świat było prawdziwą rewolucją, od której zaczęliśmy liczyć czas na nowo. Takie też było całe Jego życie: buntownika, który nie zawahał się wpaść do świątyni i powyrzucać z niej wszystkich, którzy zrobili sobie tam jarmark, jak i dość dosanie powiedzieć faryzeuszom i hipokrytom, żeby przestali zgrywać świętszych od samego Boga. Co tu kryć: Jezus, który jest Chrystusem (nie mylić z chytrusem;) przyszedł na świat, żeby nieźle namieszać :) W sercach ludzi przede wszystkim!


Kiedy Bóg prowadził Izrealitów z ziemi egipskiej, z domu niewoli, zawarł ze swoim ludem Przymierze darując mu skład 10 przykazań, które miały stać się wskazówkami, jak żyć godnie. Chrystus przyniósł kolejne, najważniejsze: "Bóg pragnie bardziej miłosierdzia niż ofiary" (por. Oz 6, 6), więc kochaj Boga, kochaj bliźniego, kochaj siebie! "Nie otrzymaliśmy przecież ducha niewoli, by pogrążyć się znowu w bojaźni, ale otrzymaliśmy ducha przybrania za synów, by móc wołać "Abba, Ojcze!" (Rz 8, 15). To była dopiero nowość! Jezus przyszedł nas wyciągnąć z więzienia grzechu, w którym się kisiliśmy od dłuższego czasu ; wyzwolić z niewoli nadmiernego i nazbyt powierzchownego przestrzegania litery Prawa i podarować nam nowe życie przybranego dziecka Bożego!


Wielu też - jak Judasz na przykład - słowa Chrystusa o wyzwoleniu brało bardzo dosłowanie. Wierzyli, że Jezus stanie się przywódcą powstania ludności palestyńskiej, które doprowadzi do obalenia rządów imperium rzymskiego. Stąd ówcześni przywódcy polityczni obawiali się jakiejkolwiek działalności Jezusa, który mógłby zasiać niepotrzebny zamęt i wyprosić ich siłą z sal pałacowych. Obawiano się Go, jako konkurenta politycznego: w słowa Jezusa za bardzo zasłuchani byli biedacy i ułomni, którzy wówczas stanowili najliczniejszą warstwę społeczną, bo dlaczego Herod wpadł na pomysł rzezi niewiniątek?


Zmiany, które Jezus rozpoczął wciąż trwają. Dlatego o Jego czasach nie mówimy "epoka Jezusa", ale era po Jego przyjściu. Chrystus umierając na krzyżu przez swoją śmierć nie uwolnił tylko tych nielicznych, którzy mieli szczęście żyć w Jego czasach - uwolnił nas wszystkich. Tak więc akt zbawienia choć się dokonał, wciąż trwa i wciąż nas dosięga Jego błogosławieństwo. Skoro każdego dnia możemy cieszyć się z tej Dobrej Nowiny, to tym bardziej wciąż aktualne są wymogi, które postawił przed nami Jezus: "nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię" (Mk 1, 15), a to znaczy, że mamy ciągle się przemieniać...


Szprotki w puszsce, kiedy leżą w niej za długo, zaczynają śmierdzieć. Tak samo jest z nami, katolikami - tracimy datę przydatności do (spo)życia, jeśli nie będziemy dynamiczni, jeśli nie będziemy ciągle pracowali nad sobą i w ten sposób starali się wypełniać to najważniejsze przykazanie: miłości Boga, siebie i bliźniego. Skiśniemy i zgnuśnijemy jeśli nie będziemy ciągle się buntować. Jak to Piłsudski powiedział: "kto nie buntuje się za młodu, będzie świnią na starość". Jeśli ktoś się buntuje, to znaczy, że widzi, że coś jest nie tak. Buntownik chce zmieniać świat, chce iść na przód. A jak najlepiej rozpocząć tą przemianę? Zacząć od własnego podwórka :)

Katolicy to szczególny typ konserwy. Ryby z tej puszki nie płyną z prądem, bo z nim płyną śmieci. Ryby z tej puszki płyną zawsze pod prąd.

***
Oprawę muzyczną dzisiejzego posta sposnoruje TGD "Niepojęta łaska Jego"

***
Pół żartem, pół serio: "Pewien niedowiarek mówi do duchownego:
- Chrześcijaństwo istnieje już dwa tysiące lat, a ja nie widzę, by ludzie przez ten czas choć trochę zmienili się na lepsze.
Kapłan na to:
- Woda istnieje znacznie dłużej, a niech pan się przyjrzy swojej szyi!"

/ http://www.zbawieni.blox.pl/

poniedziałek, 14 września 2009

Po co ci konserwatyści?

Często konserwatyści, niekoniecznie katolicy są wręcz wyśmiewani, lub narażeni na wielkie dziwowanie reszty społeczeństwa. Przede wszystkim chodzi o poglądy często określane jako ciemnogród albo przeżytek. W końcu żyjemy w XXI wieku, to jak możemy stosować się do tradycji naszych pradziadków? Jak udaje się nam dotrzymywać umowy między ludźmi, a Bogiem wypełniając jego przykazania?
Przecież one tak utrudniają życie.

Jest jedno ale! W zasadzie dwa. Po pierwsze duchem jesteśmy spokojni, bo robimy coś przeciw komuś, ale dla Kogoś, kogo bardzo kochamy. Komu możemy zaufać i dla Niego poświęcić wiele. Nie zawsze się udaję robić wszystko co sobie założymy, jednak najważniejszy jest upór i ciągłe podnoszenie się z upadku, podobnie do Jezusa Chrystusa, którego każdy katolik naśladuje.
Druga sprawa to taka, że nasze poświęcenie na tym świecie, pozwoli nam żyć lepiej w Królestwie Niebieskim. Razem z innymi szczęśliwcami. A to jest bardzo przyjemna perspektywa.

Wróćmy do konserwatystów. Dlaczego często - bo nie zawsze - konserwatyzm wiąże się z chrześcijaństwem? Na podstawie podobieństw. Człowiek o "przestarzałych" poglądach hołduje wartościom, które opierają się na szacunku dla kraju, historii, tradycji i rodziny. A przecież te elementy są tak pokrewne naszej wierze. Znaczy to, że Bóg nie wymaga tak wiele, jak niektórzy zarzucają. Totalna asceza. Jaka asceza? Czy ktoś wie co to jest ascetyzm? Chyba nie do końca.

Natomiast życie z zasadami jest dopiero coś warte. Człowiek czuje, że żyje, kiedy ogranicza - tak, jeśli kogoś to zabolało, ogranicza - go pewien zbiór zakazów, który sprawia, że ludzie są lepsi dla siebie i innych, że są szczęśliwsi, bo odnajdują Chrystusa w drugiej osobie.

Słynny konserwatysta Piotr Skarga, którego zresztą herb widnieje jako logo naszego bloga był wielce niepopularny z racji radykalizmu religijnego. Przewidział on, że zarówno konfederacja warszawska jak i złota wolność szlachecka mogą doprowadzić do znacznych problemów w państwie. Nie stało się to natychmiast, ale stać się stało... Wszechobecna tolerancja i wolność nie może przynieść niczego dobrego, bo pozwalanie na wszystko musi skończyć się źle.

To dlatego konserwatywne i katolickie wartości, które są poglądami deficytowymi stanowią niezwykle cenną część życia społeczeństw.Wolnym człowiekiem można być respektując boskie zasady, a ludzie, którzy robią wszystko na co mają ochotę sami siebie zniewalają zataczając błędne koło.

niedziela, 13 września 2009

Słowo wstępu

Nie tak dawno byłem przeciwnikiem blogów - mówię to kolejny raz - teraz jednak muszę przyznać, że weryfikuję swój pogląd i powiem szczerze, że taka forma przekazu jest bardzo przydatna i skuteczna. Nie dość, że nie wymaga żadnych nakładów finansowych, a jedynie pomysłów, to można robić wszystko, jak się tylko człowiekowi podoba.
Założyłem mojego pierwszego bloga i stwierdzam, że wciągnęło mnie na dobre. W pewnym sensie zmusza do regularnego pisania, zwłaszcza, gdy ma się kilku stałych czytelników. A co dla mnie najważniejsze, można samemu dyktować warunki i pisać, pisać, pisać.

Na swoim blogu piszę o tym wszystkim, co mnie interesuje. Komentuję to co widzę, to co mi się podoba i co mi się nie podoba. Piszę o różnych rzeczach - przyjemnych i nieprzyjemnych - widzianych oczami polskiego konserwatysty i katolika. Zamieszczam wiele rzeczy, które chciałbym zrealizować i te, których dokonać mi się nie udało.

Natomiast ten oto blog powstał jako zupełnie odrębny byt. Nie ma tak na prawdę niczego wspólnego z moim osobistym, wyłączając oczywiście osobę współautora.
I właśnie ja chciałbym być jedynie jednym z wielu. Chciałbym stworzyć ekipę czy redakcję, która chętnie pisałaby o tym co się dzieje wokół. O wszystkim w naszej Rzeczypospolitej, na świecie czy wokół Kościoła Katolickiego.

Chciałbym, żeby teksty pojawiały się często, nie raz w miesiącu. Zachęcam, więc wszystkich, którzy utożsamiają się w większym lub mniejszym stopniu z orientacją naszego bloga do dołączenia do redakcji i tworzenia ciekawego miejsca, gdzie można poczytać różne wpisy interesujących ludzi.