Rząd planuje rozszerzyć program „Rodzina na swoim”, polegający na dopłatach do kredytów hipotecznych na zakup pierwszego mieszkania dla, jak sama nazwa wskazuje, rodzin. Rozszerzenie ma polegać na tym, że dostęp do tych świadczeń uzyskają również osoby samotne, jako tzw. „jednoosobowe rodziny”. Niby słusznie, bo dlaczego ktoś, kto nie założył jeszcze rodziny ma być gorzej traktowany? Przecież żyje w tym samym kraju i płaci takie same podatki. Niby, bo program pomaga nie tym, do których jest rzekomo skierowany.
Polityka prorodzinna, i ogólnie „opiekuńczość” państwa to chwyt reklamowy i woda na kręcący się młyn piaru. Chwyt niezwykle skuteczny, bo wszyscy lubimy prezenty, każdy chce dostać coś za darmo. Tylko, że nie ma nic za darmo. Za tę pomoc, za dopłaty do kredytów, już dawno zapłaciliśmy, z własnej kieszeni i z lichwiarskim procentem. Państwo żeby coś dać, najpierw musi zabrać. I zabiera, w postaci wszelkiego rodzaju podatków, opłat skarbowych, obowiązkowych ubezpieczeń społecznych, składek emerytalnych, itd.
Opiekuńcze państwo przypomina człowieka inkasującego ode mnie sto złotych argumentując za pomocą gazrurki ważkość celu, na który moje pieniądze zostaną przeznaczone. A po wszystkim łaskawie wręcza mi pięćdziesiąt złotych abym nie padł z głodu, żądając w zamian wdzięczności za ów wspaniałomyślny gest. Dokładnie ten sam mechanizm stosują państwa szczycące się swoją opiekuńczością w stosunku do obywateli. Najpierw wymuszają wysokie podatki, a później rozdają je w ramach dopłat i ulg, tylko że zamiast gazrurką posługują się znacznie skuteczniejszym narzędziem, jakim jest ordynacja podatkowa i prawo karno skarbowe. Efekt ten sam.
A czy nie prościej i wygodniej (zarówno dla samego państwa jak i jego obywateli) byłoby nie brać całych stu złotych, tylko pięćdziesiąt? Ileż kłopotu takie podejście zaoszczędziłoby mnie (nie musiałbym pisać podań, próśb, dodawać załączników i innej makulatury) jak i państwu (nie musiałoby przerabiać tejże makulatury). W dodatku z takiego podejścia do sprawy wynika również oszczędność – nie trzeba inwestować w gazrurkę.
Niestety, jest też druga strona medalu. Państwo tylko pozornie troszczy się o swoich obywateli, tak naprawdę jego „opiekuńczość” napędza interes różnej maści przedsiębiorców, w dodatku nie tych najmniejszych, ale korporacji. Wspomniany przeze mnie na początku program „rodzina na swoim” miast pomagać rodzinie usamodzielnić się i zdobyć własne lokum mnoży zysk deweloperom i bankom, de facto uzależniając od nich tych, którzy z programu skorzystali. Mieszkanie zakupione za jego pomocą tylko pozornie należy do kupującego, realnie zaś (jako gwarancja spłaty) należy do banku udzielającego kredytu. Człowiek staje się niewolnikiem systemu, uzależnionym od jego pseudopomocowych działań.
Państwo opiekuńcze okrada swoich obywateli nie tylko z pieniędzy, ale głównie z niezależności, pozbawia instynktu przetrwania zamiast niego oferując wszechobecny „socjal”. Obudźmy się, bo za kilka pokoleń będziemy tylko trybikami w maszynie, pracującymi za miskę zupy i kąt do spania. I jeszcze będziemy za to wdzięczni.
Polityka prorodzinna, i ogólnie „opiekuńczość” państwa to chwyt reklamowy i woda na kręcący się młyn piaru. Chwyt niezwykle skuteczny, bo wszyscy lubimy prezenty, każdy chce dostać coś za darmo. Tylko, że nie ma nic za darmo. Za tę pomoc, za dopłaty do kredytów, już dawno zapłaciliśmy, z własnej kieszeni i z lichwiarskim procentem. Państwo żeby coś dać, najpierw musi zabrać. I zabiera, w postaci wszelkiego rodzaju podatków, opłat skarbowych, obowiązkowych ubezpieczeń społecznych, składek emerytalnych, itd.
Opiekuńcze państwo przypomina człowieka inkasującego ode mnie sto złotych argumentując za pomocą gazrurki ważkość celu, na który moje pieniądze zostaną przeznaczone. A po wszystkim łaskawie wręcza mi pięćdziesiąt złotych abym nie padł z głodu, żądając w zamian wdzięczności za ów wspaniałomyślny gest. Dokładnie ten sam mechanizm stosują państwa szczycące się swoją opiekuńczością w stosunku do obywateli. Najpierw wymuszają wysokie podatki, a później rozdają je w ramach dopłat i ulg, tylko że zamiast gazrurką posługują się znacznie skuteczniejszym narzędziem, jakim jest ordynacja podatkowa i prawo karno skarbowe. Efekt ten sam.
A czy nie prościej i wygodniej (zarówno dla samego państwa jak i jego obywateli) byłoby nie brać całych stu złotych, tylko pięćdziesiąt? Ileż kłopotu takie podejście zaoszczędziłoby mnie (nie musiałbym pisać podań, próśb, dodawać załączników i innej makulatury) jak i państwu (nie musiałoby przerabiać tejże makulatury). W dodatku z takiego podejścia do sprawy wynika również oszczędność – nie trzeba inwestować w gazrurkę.
Niestety, jest też druga strona medalu. Państwo tylko pozornie troszczy się o swoich obywateli, tak naprawdę jego „opiekuńczość” napędza interes różnej maści przedsiębiorców, w dodatku nie tych najmniejszych, ale korporacji. Wspomniany przeze mnie na początku program „rodzina na swoim” miast pomagać rodzinie usamodzielnić się i zdobyć własne lokum mnoży zysk deweloperom i bankom, de facto uzależniając od nich tych, którzy z programu skorzystali. Mieszkanie zakupione za jego pomocą tylko pozornie należy do kupującego, realnie zaś (jako gwarancja spłaty) należy do banku udzielającego kredytu. Człowiek staje się niewolnikiem systemu, uzależnionym od jego pseudopomocowych działań.
Państwo opiekuńcze okrada swoich obywateli nie tylko z pieniędzy, ale głównie z niezależności, pozbawia instynktu przetrwania zamiast niego oferując wszechobecny „socjal”. Obudźmy się, bo za kilka pokoleń będziemy tylko trybikami w maszynie, pracującymi za miskę zupy i kąt do spania. I jeszcze będziemy za to wdzięczni.